Kapitan Ameryka: Pierwsze Starcie - recenzja
Kapitan Ameryka Pierwsze Starcie to solidnie oklepana, staroświecka zabawa. Wyreżyserowany przez Joe Johnstona (Rocketeer) obraz nie jest niczym, czego byśmy już wcześniej nie widzieli, ale jest definicją kwadratowego, kompetentnego, dostarczającego dobra blockbustera. Akcja filmu rozgrywa się w 1942 roku, a wydarzenia z czasów II wojny światowej - naziści z wyłupiastymi oczami, patriotyczne kroniki filmowe, porywające występy USO, cały ten szczery duch wrzucania się w wir wydarzeń - nie są jedynie tłem. Film jest tak zdrowy, że mógłby powstać niemalże w czasie II wojny światowej. Kapitan Ameryka (Chris Evans), spięty, bionicznie wzmocniony żołnierz armii amerykańskiej, który stał się superbohaterem (postać wprowadzona po raz pierwszy przez Marvel Comics 70 lat temu), biega jak Six Million Dollar Man i lata w powietrzu na motocyklu jak Machete. Przede wszystkim jednak, nie robi on wiele rzeczy, których nie robiłby Bruce Willis w filmach z serii Die Hard. Skacze, rzuca się, skrada się i uderza bandziorów w szczękę. Po prostu robi to ostrzej, szybciej, z większą ilością błyskawic niezwyciężoności. W swoim skrzydlatym hełmie i skórzanym mundurze jest jednoosobową maszyną bojową oddziału komandosów, która włada swoją tarczą w gwiazdki i paski - wykonaną z najtwardszego metalu na ziemi! - jak taranem i śmiercionośnym bumerangiem.
Zanim jednak do tego dojdzie, film sięga do pierwotnego zalążka wszystkich superbohaterskich fantazji: mitu przemienionego 98-kilogramowego słabeusza. Kiedy po raz pierwszy poznajemy Steve'a Rogersa, który stanie się Kapitanem Ameryką, jest on przeciętym astmatykiem z Brooklynu, który ma obsesję na punkcie zaciągnięcia się do wojska i służenia swojemu krajowi. Dzięki cudowi technologii cyfrowej, twarz Chrisa Evansa została wtopiona w to, co wydaje się być chudym, płaskim jak deska do prasowania nastolatkiem, który ma około 5 stóp i 4 centymetry wzrostu. Steve może nie wygląda jak materiał na żołnierza, ale ma "serce", dlatego jako pierwszy zauważa go Abraham Erskine, zgarbiony niemiecko-amerykański naukowiec grany przez Stanleya Tucci z akcentem rodem z "Bohaterów Hogana", który postanawia podać Steve'owi swoje niesprawdzone serum wzmacniające komórki. Evans, z poważnymi brwiami i blond włosami, ma wygląd olimpijskiego dżokeja, który w tym sezonie zdaje się być w modzie w filmach o superbohaterach, ale w jego rysach można dostrzec melancholię. Jest jak młody Richard Gere z odrobiną superświadomej, pokerowej twarzy Normana Mailera.
Sprawdź filmy i seriale online na https://spokeo.pl/film.
Wstrzyknięty z niebieskim serum, a następnie obrzucony maksymalną dawką "Vita-Ray", Steve wyłania się z tego niejasnego eksperymentu Frankensteina, wyglądając jak Adonis i gotowy do służby. Na początku pułkownik Phillips (Tommy Lee Jones), rosły oficer dowodzący ściśle tajnym projektem, nie wie, co zrobić ze swoim samotnym super-żołnierzem. (Chciał mieć ich całą armię, co nie do końca się udało.) Tak więc Steve, ubrany początkowo w oryginalny, teraz raczej froufrou wyglądający kostium z komiksów Kapitan Ameryka z lat 40-tych, zostaje zaangażowany do pracy jako maskotka występująca w kiczowatych przedstawieniach scenicznych mających na celu sprzedaż obligacji wojennych - zabawna sekwencja, której efektem jest ponowne zdemaskowanie Steve'a. Co, oczywiście, tylko wzmaga nasze pragnienie, aby zobaczyć go wyrwać się i kopać tyłki.
Naziści, a przynajmniej ich dział głębokiej nauki (znany jako HYDRA), mają swoją własną tajną broń, serię bomb atomowych zaprojektowanych do zrzucenia na amerykańskie miasta. Jest to projekt opanowany przez nieuczciwego oficera o imieniu Red Skull, który wygląda jak Hellboy skrzyżowany z Michaelem Jacksonem i jest grany przez Hugo Weavinga z porywczością złoczyńcy Jamesa Bonda. Wciąż papla o tym, że okiełznał moce bogów, co jest bardzo okultystyczne i teutońskie, choć ma być też mrocznym zwierciadłem przemiany Steve'a w boskiego bohatera, który mniej lub bardziej przypomina ideał aryjskiej męskości. Szkoda, że scenariusz filmu, który jest dość skromny, nie rozwija tych pomysłów nieco bardziej. Co więcej, chciałbym, żeby dialogi miały większą dawkę dowcipu. Chris Evans, do tej pory najlepiej znany jako Ludzka Pochodnia w filmach o Fantastycznej Czwórce, jest atrakcyjnym aktorem, ale jego Kapitanowi Ameryce przydałaby się odrobina deadpanowej wesołości. Jest tak prostolinijny, że przypomina harcerza na sterydach. Ale na tym polega urok filmu, który przenosi widza w czasy, kiedy Ameryka nie musiała być ironiczna w kwestii wiary w siebie.
Więcej do przeczytania na https://spokeo.pl/
Komentarze (0)